sobota, 3 stycznia 2015

Rozdział 1


* Zima, Marzec 04/2014 *

-Londyn!- głos Rossa rozniósł się po całym IndigO2- To już nasza ostatnia piosenka dzisiaj! Chcę was teraz usłyszeć. Wszystkie zmartwienia, problemy, są teraz nieważne! Tą jedną piosenkę
zaśpiewajcie głośno! Come on get loud!
W całej sali rozbrzmiały dźwięki muzyki. Atmosfera była niesamowita. Wszyscy świetnie się bawili. Ostatnie chwile gdy R5Family mogła śpiewać i wspólne bawić się ze swoimi idolami. 
Ludzie tańczyli, skakali, krzyczeli. 
-Baby, let me hear it loud! Na na na, na na na...'






Ostatnie dźwięki, ostatnie solówki.
-Dziękujemy, Londyn!
Ukłon i zejście ze sceny. Tak mniej więcej przebiegła końcówka koncertu R5 w IndigO2 w Londynie. 
Kolejny koncert można odhaczyć z listy. 
Po zejściu ze sceny wszyscy zaczęli pakować instrumenty, wzmacniacze i resztę sprzętu do tour busa. Po uporaniu się z tym zadaniem wszyscy dzieląc się na grupy przejeżdżali do hotelu, ponieważ w Londynie mają spędzić jeszcze tydzień.
-Rocky, nie wsiadasz?- zapytał Riker wychylając się zza otwartych drzwi autobusu.
-Nie, chcę się jeszcze przejść. Koncertowe emocje jeszcze mnie nie opuściły.- zaśmiał się.
-W Londynie jesteśmy przez cały tydzień, będziesz miał jeszcze czas na spacery. Poza tym, nie jesteś zmęczony?
-Nie.- zaprzeczył.
-No to rób co chcesz, ale wracaj niedługo.- powiedział najstarszy, ale bruneta już nie było.

***P.O.V. Cat***

Wyszłam z limuzyny i jak zwykle przywitały mnie tłumy ludzi. Uśmiechnęłam się i pewnym krokiem weszłam do budynku. Ruszyłam do sali konferencyjnej. Zgromadziło się w niej około stu osób. Bez dalszego przedłużania weszłam na scenę. Rozległy się brawa.
-'East Middleton Foundation'* jest wspaniałą działalnością.- rozpoczęłam przemowę- Pomogła już wielu dzieciom i wielu rodzinom nie tylko tutaj, w Wielkiej Brytanii, ale i Szkocji, Irlandii i Walii. Mam nadzieję, że fundacja będzie rozwijała się tak dobrze, albo nawet i lepiej niż teraz. Ja jako przedstawicielka Windsorów i całego pałacu Buckingham, mam zaszczyt wręczyć wam czek na £70.000!
Ponownie rozległy się brawa.
Stałam na scenie i czekałam aż ktoś łaskawie poda mi ten czek. 
-Czek pewnie przepadł na poczcie.- chciałam rozśmieszyć publikę i opóźnić oczekiwanie.
Na sali rozległy się śmiechy.
Nie jest źle, tylko niech mi ktoś przyniesie ten cholerny papier. 
Byłam już lekko (czytaj bardzo) zirytowana. 
Nagle na scenę wbiegła Camille. Jest ona asystentką  asystentki szofera mojego brata. Tsa. Nikt inny nie mógł się pojawić więc została ona. I teraz widzę, że to był błąd. Zero profesjonalizmu. 
Camille była cała rozczochrana. Poprawiła marynarkę, odgarnęła włosy z twarzy i podeszła do mnie z wielkim kartonem w ręku. Posłałam jej lodowate spojrzenie i przejęłam czek. Odwróciłam się do publiki i posłałam im szeroki uśmiech.           -Z dumą przekazuję pieniądze dla 'East Middleton Foundation'!- podałam wielki karton Pani dyrektor Lauren. 

Znów brawa i gwizdy.
Po zejściu ze sceny czekały mnie podziękowania, kwiaty i inne takie bzdety. Lubię kwiaty, ale bez przesady. Po co mi tyle tego zielska? 
Mimo, że na mojej twarzy gościł uśmiech, w środku umierałam z nudów. Help. Po jakiejś godzinie wyszłam w końcu z budynku. Złapałam jeszcze Camille przy wyjściu.
-Camille.- zatrzymałam kobietę
-Tak?- zapytała delikatnie drżącym głosem.
Czuć od niej strachem i desperacją na kilometr.
-Dlaczego się spóźniłaś?- skrzyżowałam ręce na piersi.
-Przepraszam, ja...
-Nie możesz! Wiesz kim ja jestem i dla kogo pracujesz?! No hello, kobieto, ogarnij się! Do najmłodszych nie należysz, rodziny nie masz, chcesz jeszcze nie mieć pracy?! Dla mnie to nie problem, ale wiesz, ludzie mogą sobie wymyślać i dopowiadać historie na temat dlaczego wyleciałaś z pałacu, wiec sorry. Stałam i czekałam na ciebie jakieś trzy minuty! To niedopuszczalne! Powinnaś już być dawno wywalona, ale znaj moją litość.
-Ja... Ja...- była bliska płaczu. Ale żenada.- Przepraszam, przyrzekam, że to się więcej nie powtórzy!
-No ja mam nadzieję.- ruszyłam w stronę ulicy.
Po kilku krokach zatrzymał mnie Hamilton- mój hmmm... Asystent/doradca. Pomaga mi to wszystko ogarnąć. Ma około czterdziestu lat i jest w miarę w porządku.
-Panienko, limuzyna już czeka.
-Ale ja wolę się przejść. 
-Ale Pani nie może. 
-Niby to czemu, hm?-zmarszczyłam brwi,
-Temu, że za Panienką jeżdżą dziesiątki dziennikarzy, fotoreporterów, osób z typowych brukowców. Czekają tylko na pani wpadkę.
-Ja jestem idealna i nie znam słowa 'wpadka'. Idę pieszo.
-Ale jest zimno i...
-Patrz, zrobimy tak: ja idę pieszo, a ty nikomu nie mówisz, bierzesz limo, nikomu nie mówisz i dostajesz karnet na mecze NBA w loży dla VIP-ów. Co ty na to?
Mężczyzna rozejrzał się dookoła.
-Zgadzam się, ale jak coś to ja nie widziałem cię, a ty mnie, stoi? 
-Tak jest!
Uśmiechnęłam się i ruszyłam przed siebie.
Uwielbiam zimę. Gwieździste niebo, zaśnieżone uliczki, płatki śniegu lecące z nieba, Uliczne latarnie dodają tylko jeszcze większego uroku. Nie mogę uwierzyć, że nie ma dwóch identycznych płatków śniegu. Świat cały czas nas zaskakuje. Wszechświat kryje przed nami wiele tajemnic. Biały proszek sypie się z nieba. To trochę jakby niebo miało łupież. Super, właśnie obrzydziłam sobie śnieg. Zima mogła by trwać wiecznie. Chociaż mogłoby być trochę cieplej. Ręce powoli robią mi się czerwone, a moje rękawiczki oczywiście zostały w limuzynie. Szag by to. Nagle coś interesującego przykuło mój wzrok.


***Rocky's P.O.V.***

Zima! Wspaniały okres! Cieszę się jak dziecko. Uwielbiam śnieg! Idę chodnikiem i łapię na język płatki śniegu. U nas w L.A. śniegu nie ma i to nie jest cool, chociaż 25 lutego 2011 roku pierwszy raz od 35 lat spadł śnieg w Cali, ale to było w San Francisco. Bardzo dobrze wspominam czasy, gdy mieszkaliśmy w Littleton. Tam nie było świąt bez śniegu. Teraz jeździmy tam tylko na większe uroczystości rodzinne i święta.
Szedłem ulicą  pogrążony w rozmyślaniach. Mogą uwagę przyciągnął pewien staruszek siedzący na ławce. Obok niego na stojaku stała skromna gitara akustyczna rozmiaru 3/4. Prawdopodobnie ECHO C81C/P. Podszedłem bliżej i usiadłem obok mężczyzny.
-Mogę?- wskazałem w stronę instrumentu.
Staruszek skinął z głową z aprobatą. 
Zacząłem grać One Last Dance. Podśpiewywałem sobie pod nosem. Wokół zaczęło zbierać się coraz więc ludzi.
Po skończonym utworze rozległy się brawa. Do kapelusza mężczyzny ludzie zaczęli wrzucać pieniądze. Podniosłem się z ławki, odłożyłem gitarę na miejsce, uśmiechnąłem się i wrzuciłem kilka dolarów. Starszy odwzajemnił uśmiech.
Nagle usłyszałem jakiś głos. 
-No, no, nawet dobrze ci poszło. 
Obejrzałem się za siebie. Moim oczom ukazała się niezbyt wysoka brunetka, jej brąz włosy sięgały prawie do pasa, były zakręcone w lekkie fale. Ubrana była w beżowy płaszczyk do kolan i długie, białe kozaki na obcasie. Na uszach miała białe, puchowe nauszniki. 
-Dzięki.- posłałem jej uśmiech- Jestem Rocky.- chciałem 'luzacko' oprzeć się o latarnię, ale nie trafiłem ręką w słup i zaliczyłem glebę
Dziewczyna zaczęła się śmiać.
Super, ale żenada. Podniosłem się z ziemi strzepując śnieg z kurtki. 
-No nie popisałem się.
-Raczej nie.- zachichotała- Jestem Cat.
-Cat? Jak kot?
-Raczej jak Catherine. 
-Czy my się przypadkiem kiedyś nie spotkaliśmy?
-Rocky Lynch z R5.
-Znasz mnie?
-A ty mnie nie?
-Coś kojarzę, ale nie wiem...
-Jesteś w Londynie i nie wiesz kim jestem. Cool. A nazwisko Windsor ci coś mówi?
Nagle mnie olśniło.
-Czy ty to...?
-Tak to ja.- zaśmiała się.
-No to szalenie miło mi Panią poznać.- ukłoniłem się- Może Panna dała by się zaprosić na ciasto?- Mój brytyjski akcent to kpina.
-Będzie mi szalenie miło.- nie mogła przestać się śmiać.

*Cat's P.O.V.*

-Jak to jest być w zespole?- zapytałam biorąc kolejny kęs jabłecznika.
-Bycie w zespole to niezły fun, ale dopiero w trasie poczułem co to naprawdę znaczy. 
-Wszyscy w zespole jesteście spokrewnieni?
-Prawie. Wszyscy oprócz Ratliffa. Poznaliśmy go jak się przeprowadziliśmy z Littleton do L.A. Anyway, teraz ty opowiedz mi coś o sobie. Masz jakieś rodzeństwo?
-Mam starszego brata- Williama. A ty ile masz rodzeństwa?
-Razem ze mną jest nas pięcioro.
-Pięcioro?- nie kryłam zdziwienia.
-Tak. Jest Riker, Rydel, potem ja, Ross i Ryland.
-Fajnie. Musicie być bardzo blisko.
-U was tak nie jest.
-Nie. Każdy dba tylko o swoje interesy. Moja mama nie żyje, jestem teoretycznie po opieką ojca, bo Will jest pełnoletni, ale i tak mieszkam w pałacu, a z ojcem się nie widuję.
-To trochę smutne... Skończmy ten temat.
-Spoko.
Rozmowę przerwał mój telefon. 
-Przepraszam, ale muszę już iść. 
-Czekaj, dasz mi swój numer?
Rozejrzałam się dookoła. Chwyciłam jakąś kartkę i długopis, i nabazgrałam szybko numer. Wyszłam z kawiarni, wezwałam taksówkę i ruszyłam do domu.

~~~
Hej!
Mamy pierwszy rozdział. Osobiście nie jestem zadowolona, ale okay. R1 jest trochę nudny, ale jakoś trzeba zacząć ;)
Chciałabym podziękować Kimi i Nie Normalnej dziewczynie za nominacje do LBA!. OLD został nominowany dwa razy, a LMLT został nominowany po raz szósty! Dziękuję.♥
No nic, zachęcam do dalszej lektury i zapraszam na LMLT.
Przesyłam buziaki!
~Iggy
PS. Wbijajcie na TL6D :) Nowy blog....
PS2. Założyłam fanpage'a LMLT na fb. Więcej w zakładce 'Kontakt' na Love Me Like That! Zapraszam do łapkowania. ;)
image



Obserwatorzy

Lydia Land of Grafic